Witajcie.
Kurz po bitwach opadł...
Wróciłem do domu, więc opiszę Wam moi drodzy w skrócie jak sobie poradziłem na lubelskim Masterze. Do Świdnika razem z Szymem, dotarliśmy w piątek po południu, przechytrzając tym pogodę, która po naszym przybyciu do hotelu stwierdziła, "a co czemu reszta ma mieć łatwo" i zaatakowała śniegiem, wiatrem i mrozem.. No na prawdę było ciężko, ale na szczęście wszyscy bezpiecznie dotarli na miejsce..
W sobotę rano przybyliśmy na konwent, który mieścił się w szkolnej stołówce. Wszystko fajnie, tylko strasznie ciasno stoły zestawiono, i każdy większość czasu stał. Wracając jednak do samej gry. Zrobiłem szczurki na strzelanie, totalnie, dodałem jeden klocek stormverminów, na papierze super. Ale..
Pierwsza bitwa.
Moim pierwszym przeciwnikiem był Dziop i jego demony, swoją droga bardzo ładnie wymalowane, z rewelacyjnymi podstawkami. Przyznam że wieczorem przestudiowałem jego rozpiskę. Cel pierwszy odstrzelić keepera, jak założyłem tak zrobiłem, jednak szybko mnie objechał całą resztą, doszło do walki i kiszka.. Przegrałem 16 - 4...
Druga bitwa.
W drugiej bitwie trafiłem na Sowę, który również dowodził demonami, co ciekawe miał bardzo podobną rozpiskę. Wystawiłem się ciaśniej, z takim samym założeniem. Jak założyłem tak zrobiłem, stormvermini z censorami przepchnęli resztę. Zwycięstwo.
Bitwa trzecia.
Lohost i jego imperium. Imperium obawiałem się najbardziej, nie ukrywam że nigdy mi z tą armia jakoś nie szło. Lohost wystawił imperium na piechocie, szczurza panika mi się chyba udzieliła, a to się przełożyło na rzuty kostkami. Weapon teamy nie zabijały tyle ile powinny, stormverminy nie radziły sobie w combacie. Jednym słowem przegrana.
Bitwa czwarta.
Niedzielny poranek rozpocząłem od walki z długouchymi, którymi dowodził Jakub. Elfy są ostatnio dość popularne, nie miałem wcześniej przyjemności, nie wiedziałem czego się spodziewać. Jednak mój przeciwnik rozpoczął wystawianie od feniksów, więc ja wystawiłem się cały, czego konsekwencją było zestrzelenie jednego, oraz przegnanie drugiego. Jakub też wpuścił kometę która bardzo przerzedziła jego szeregi. Pewne zwycięstwo.
Bitwa piąta.
Jeżus i jego orki. Z Jeżusem miałem już przyjemność w Kozłowie, minęło sporo czasu a ja popłniłem te same błędy. Od trzeciej tury rozpoczęła się rzeź, a wyobraźcie sobie jakie szanse w walce ma mały biedny futrzak z napakowaną zieloną górą mięśni. Coby się nie rozpisywać, przegrałem.
Finalnie turniej skończyłem na 47 miejscu, więc całkiem nieźle jak na moje przygotowanie, bawiłem się przy tym świetnie, a to chyba najważniejsze.
Tutaj pragnę podziękować Stanowi za organizację, jeśli będzie kolejna edycja na pewno się zamelduję.